– W czasie ostatniej awarii Facebooka miałam cztery telefony od rodziców nastolatków. Pytali, co robić, bo dzieci wpadły w histerię – opowiada psychoterapeutka, a szkoły po chwilowym złagodzeniu telefonicznych obostrzeń wracają do zakazów: na lekcjach i przerwach trzeba wytrzymać bez smartfonów.
Wzdłuż korytarzy w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 2 w Legionowie siedzą uczniowie ze zwieszonymi głowami. Panuje względna cisza. Nic złego się nie stało – po prostu po nauce zdalnej pozwolono używać telefonów w szkole. Wnioskował o to samorząd uczniowski i nauczyciele, którzy nie dawali rady na przerwach ścigać kolejnych nastolatków wyjmujących komórki. Zwieszone głowy mogą więc teraz oficjalnie, bez kombinowania wpatrywać się w ekrany smartfonów.
– Oglądają seriale, których nie powinny oglądać, np. ten słynny serial na Netflixie, albo grają i rozmawiają przez komunikatory – opowiada Dorota Kuchta, dyrektorka szkoły. Od razu zapowiada:- Za chwilę mamy radę pedagogiczną i będziemy zmieniać te zasady. Zupełnie się nie sprawdziły. Zaangażowanie w cyfrowe życie jest tak ogromne, że zaraz będziemy mieć dzieci z chorym kręgosłupem szyjnym.
Weekend bez telefonu
Zgodnie z prawem uczniowie mogą przynosić telefony do szkoły, tego zabronić im nie można, ale korzystania z nich już tak. Każda podstawówka czy liceum indywidualnie ustala te zasady w swoich regulaminach i statuach. Wiele zależy od miejscowości i wieku dzieci. W przedszkolach telefonów dzieci jeszcze nie mają, chociaż wychowawcy zdają sobie sprawę z tego, że w domach dzieci z tych urządzeń korzystają. Problem zaczyna się, gdy dziecko idzie do szkoły, a najczęściej do czwartej klasy.
– Do komunii. Po komunii mają już wszyscy – taką cezurę zauważyła Dorota Kuchta.
Dlatego większość podstawówek wybrała wariant: telefony na lekcjach (chyba że nauczyciel zdecyduje inaczej) i na przerwach są zakazane. W SP nr 5 w Krakowie takie zasady wprowadzono pięć lat temu.
– Jak przechodziłem korytarzem, byłem przerażony. Wszyscy leżeli oparci o ściany i rozmawiali, ale nie na żywo, wysyłali do siebie wiadomości – wspomina Paweł Maślej, dyrektor podstawówki. Dlatego gdy zaczął kierować szkołą, wprowadził do statutu zakaz komórek i dzieci błyskawicznie wróciły do normalnych zachowań na przerwie, czyli do biegania i zabaw.
Jeśli mimo żółtych kartek uczeń nadal korzysta z telefonu, to musi go zdeponować w sekretariacie. Potem odbierają urządzenie rodzice. Przy okazji tej zasady dyrektorowi przypomina się inna sytuacja.
– Piątek, siedzę w gabinecie i nagle z sekretariatu słyszę niewiarygodny płacz. Okazało się, że uczennica kilkakrotnie upominana musiała oddać telefon, a rodzice mogli przyjechać po niego dopiero w poniedziałek. I był dramat, co będzie bez telefonu przez weekend – opowiada Maślej.
Awaria Facebooka
Według badania EU Kids Online z 2018 roku 15 proc. dzieci (badana była grupa w wieku 9-17 lat) korzystało z sieci mniej niż pół godziny dziennie, ale około 15 proc. uczniów było online przez ponad pięć godzin co dzień. Im starsze dzieci, tym dłużej były online. Po zamknięciu szkół, dokładnie w maju i czerwcu 2020, 49,5 proc. uczniów przyznało, że w ciągu roboczego tygodnia korzysta z internetu sześć godzin dziennie lub więcej. Prawie co trzeci uczeń tyle samo korzystał z internetu w weekendy. To wyniki badania „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa” Polskiego Towarzystwa Edukacji Medialnej i Fundacji Orange. Raport „Nastolatki 3.0″ Państwowego Instytutu Badawczego – Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK) jeszcze bardziej zatrważa. Według tego badania w 2020 roku przeciętny polski nastolatek przed komputerem spędzał średnio 12 godzin na dobę. Na wynik oczywiście wpłynęła zdalna edukacja, ale w weekendy nastolatki i tak spędzały z laptopem średnio ponad sześć godzin.
– Mam pacjentów, którzy wciąż poświęcają kilkanaście godzin dziennie na telefon czy komputer – komentuje Gabriela Piasecka-Pełka, psychoterapeutka z Łodzi, organizatorka Cyfrowego Detoxu, czyli wyjazdów offline bez telefonów. Na pytanie czy przychodzi teraz do niej więcej młodych osób z cyberuzależnieniami odpowiada od razu: – Masa, prawie tylko takich mam. Zatrudniłam już dodatkowych dwóch psychologów.
Psychoterapeutka pracuje z młodzieżą powyżej 15. roku życia, ale od innych specjalistów wie, że dotyczy to też młodszych dzieci. Problem zaczął się wcześniej, ale nauka zdalna pogłębiła go.
– Trochę tak jak z e-papierosami, było więcej okazji do tego, żeby skorzystać z komputera, niemal wszędzie pod pretekstem lekcji można było podłączyć się do sieci – tłumaczy.
Chociaż na początku lekcji online był moment przesytu komputerem, dla wielu telefon czy laptop przestał kojarzyć się z rozrywką i grami, stał się narzędziem pracy i stracił na atrakcyjności.
– W czerwcu, we wrześniu, gdy dzieci wróciły do szkoły, były tak spragnione kontaktu ze sobą, że w zasadzie komórek nie wyjmowały – wspomina Kuchta, tłumacząc złagodzenie szkolnych przepisów. Nie ukrywa, że zgodziła się na zmianę, bo też chciała zobaczyć, jak dzieci będą sobie radziły.
– I już wiemy. Nie dają sobie rady z dawkowaniem ilości bodźców płynących z internetu i z czasem, który tam spędzają – stwierdza.
Piasecka-Pełka wyjaśnia, że nie ma konkretnej normy, ile dziecko powinno spędzać czasu przed komputerem, telewizorem, telefonem. Każde ma inny pułap odbierania bodźców, każde inaczej reaguje. Wiadomo natomiast, kiedy zaczyna się uzależnienie.
– Gdy te elementy zaczynają dominować, np. dziecko wycofuje się z innych aktywności na rzecz telefonu czy gier, porzuca kontakty realne na rzecz kontaktów wirtualnych, wycofuje się ze szkoły. Rodzice, widząc gorsze samopoczucie dziecka, jego apatię, senność, pozwalają mu zostać w domu i wtedy to dziecko już całe dnie spędza z telefonem, komputerem i pogłębia swój zły stan. Z uzależnieniem mamy też do czynienia, kiedy nastolatek odczuwa duży dyskomfort, gdy nie ma w zasięgu ręki telefonu – wylicza Piasecka-Pełka i podaje przykład: – Ostatnio była awaria Facebooka. W tym czasie miałam cztery telefony od rodziców nastolatków z pytaniami, co robić, bo dzieci wpadły w histerię. W takiej sytuacji możemy mówić o uzależnieniu.
W jej gabinecie rzadko pada hasło „uzależnienie”. Psychoterapeutka raczej słyszy od rodziców, że „dziecko trochę za dużo czasu spędza w internecie”. Tylko telefonu czy laptopa samo sobie nie kupiło.
– Z jednej strony są rodzice, którzy chcą ograniczenia telefonów, ale z drugiej strony jest grupa, która ma potrzebę stałej kontroli – mówi Kuchta. Wspomina, jak do szkolnej pedagog dzwonili rodzice spytać, czy wszystko dobrze z ich dzieckiem, bo nie odbiera. Nie odbiera, bo było na lekcji.
– Niektórzy sami zapomnieli jak to było, gdy chodzili do szkoły – komentuje Paweł Maślej.
Michał, tata dwóch czwartoklasistów, akurat jest w tej pierwszej grupie rodziców i o lekcjach mówi: zbawczy pobyt w szkole, albo czas na wyprostowanie garba. Chociaż w domu jego synowie mają określone limity, tzn. mają godzinę na gry, korzystanie z konsoli, telefonów, telewizora. Mają też nałożoną blokadę – po godz. 21 z tych urządzeń nie skorzystają.
– Zapory rodzicielskie są dziurawe i oczywiście dzieci próbują obejść tę godzinę. Trzeba patrzeć na to, co tam oglądają – mówi Michał.
To samo zaleca Piasecka-Pełka. – Nawet jak dziecko coś robi w sieci, to warto nie zostawiać go samego, tylko siąść obok. Wtedy niektórzy rodzice zobaczyliby, jakie wulgarne, pełne przemocy, albo zwyczajnie głupie rzeczy znajdują i oglądają w internecie ich dzieci – mówi psychoterapeutka.
Co dała nauka zdalna?
Nauczyciele słusznie zwracają uwagę również na plusy korzystania z telefonów w szkole.
– Jeszcze przed pandemią wprowadziliśmy platformę edukacyjną, przez którą można rozwiązywać i wysyłać ćwiczenia. Więcej osób zaczęło odrabiać pracę domową, bo dzieci np. już w tramwaju, wracając do domu, ją odrabiały – podaje przykład Maślej.
W szkole w Legionowie na lekcjach wykorzystywane są różne aplikacje. Uczniowie – za zgodą nauczyciela – za pomocą telefonów wysyłają dane informacje, które wyświetlają się na tablicy. Joanna Mikusek-Przystajko, pedagożka i nauczycielka etyki w Zespole Szkolno-Przedszkolnym w Kudowie Zdroju, laureatka tegorocznego konkursu Nauczyciel Jutr@ poszła o krok dalej i na swoich lekcjach oprócz telefonicznych aplikacji wykorzystuje małe roboty.
– Dla dzieci korzystanie z takich urządzeń jest atrakcyjne, angażuje ich w lekcje – wyjaśnia.
Na przerwach i na lekcjach bez zgody nauczyciela jest tu zakaz, jeśli chodzi o telefony. Wcześniej uczniowie nagrywali się, fotografowali, więc mnożyły się konflikty i problemy wychowawcze.
– Nasi uczniowie nie są aż tak przywiązani do telefonów. Może to specyfika małej szkoły w małej miejscowości, w dużych miastach wiem, że problem ten zagościł – mówi Mikusek-Przystajko.
Po zdalnych lekcjach widzi też inne plusy – młodzież sprawniej wyszukuje informacje. Michał jednak przypomina sobie niedawną awarię Facebooka.
– Wszyscy myśleli, że w ogóle nie ma internetu. To pokazuje, że głównie siedzimy w portalach społecznościowych – mówi i przyznaje, że dzieci – mimo półtorarocznej nauki zdalnej – płytko odbierają internet i na pierwszym miejscu wciąż jest dla nich rozrywką.
– Ostatnio syn odrabiał lekcje z biologii i pytał mnie o coś. Nie wpadł na to, że może to też sprawdzić w internecie – wspomina.
– Wszystko to kwestia motywacji – stwierdza z kolei dyrektor SP nr 5 w Krakowie i wylicza: cyfrowe umiejętności dzieci przewyższają z pewnością umiejętności rodziców czy nauczycieli, tak było już przed lekcjami online. Po nauce zdalnej telefon komputer częściej kojarzy się z pracą. A co z weryfikowaniem źródeł informacji?
– O Minecrafcie potrafią sobie znaleźć wszystkie informacje, jeśli chodzi o lekcje: po co sobie utrudniać, jak możesz coś zrobić szybciej, łatwiej – wyjaśnia, dlaczego uczniowie tak chętnie korzystają z pierwszych wyświetlonych stron, czyli najczęściej z Wikipedii.
Telefon w szkole, ale tylko na dwóch przerwach
W liceach, technikach jest już trochę inaczej. W większości zakazów tu nie ma, oprócz lekcji i klasówek, wtedy często młodzież musi złożyć telefony na osobnej ławce.
– Jak jest praca w grupie to pozwalam korzystać z telefonów. W innych wypadkach jeśli widzę, że się bawią nimi, to mam straszak – pudełko po butach – i mówię, że zaraz tam wylądują komórki – opowiada Magda, nauczycielka biologii w jednym z łódzkich liceów. Zazwyczaj pomaga, chociaż ostatnio dyskutowała na ten temat z pierwszakiem.
– Poprosiłam, żeby schował telefon, odpowiedział, że sprawdzał godzinę. Na uwagę, że zegar jest w sali, usłyszałam, że jest XXI wiek i nie wszyscy znają się na zwykłym zegarku – opowiada.
Przerwy, jak obserwuje biolożka, wyglądają różnie. Czasami młodzież rozmawia, czasami jest cisza i uczniowie grupkami wpatrują się w jeden smartfon i pokazują coś sobie. Zachłyśnięcie elektrozabawkami jest ewidentnie mniejsze niż u młodszych dzieci, co nie znaczy, że młodzież lepiej radzi sobie z ich użyciem.
– Nie mają problemu z wyszukaniem informacji, ale z dobraniem stron na odpowiednim poziomie, z weryfikacją źródła – mówi Magda.
Kuleje też poziom wiedzy, uczniom ewidentnie brakuje tego, gdy mogli chwycić za telefon i od razu znaleźć definicję czy datę. Ewelina, maturzystka z Warszawy, nie ukrywa, że to była jedna z nielicznych zalet lekcji zdalnych: błyskawiczna możliwość sprawdzenia czegoś w internecie podczas odpowiedzi lub testu. Zresztą uważa, że tego w szkole powinno być więcej: szukania informacji i weryfikowania jej zamiast nauki na pamięć. Reszta wspomnień z lekcji zdalnych jest już gorsza. Ewelina po wszystkich zajęciach chowała laptopa w najdalszy kąt pokoju, bo nie mogła już na niego patrzeć.
– Po tych doświadczeniach widzę jednak, że więcej rzeczy do szkoły robię online, zostałam np. przy korepetycjach zdalnych – mówi. Przyznaje, że z telefonem się nie rozstaje, ale np. czyta w nim lektury, kiedy jedzie lub wraca ze szkoły, więc niekoniecznie nastolatek z komórką oznacza gry, Youtube itd.
– Ze mną chyba i tak nie jest źle, bo mam koleżankę, która cały czas czegoś szukała, rozglądała się, była niespokojna, gdy nie miała w kieszeni w telefonu. W końcu tata wyciął jej z drewna kształt komórki, żeby go nosiła i odzwyczaiła się od smartfona – opowiada.
Z radykalnych rozwiązań Gabriela Piasecka-Pełka podrzuca jeszcze jeden pomysł. – Jednemu pacjentowi poleciłam używanie starego modelu. Tylko tu wszyscy rodzice z klasy musieliby na to pójść, bo inaczej dziecko będzie czuło się inne – mówi.
Dorota Kuchta zauważyła, że paru jej uczniów używa takich starych komórek.
– I prawie ich nie wyjmują, bo nie mają tam gier, filmów – opowiada. Po krótkim zluzowaniu obostrzeń na razie u niej w szkole będą zasady pośrednie: na dwóch przerwach – rano i po południu – będzie można korzystać z telefonów. Na pozostałych wraca zakaz.
– Musimy stopniowo uczniów odłączyć od telefonów. Nie chcemy też sytuacji, żeby całe klasy ukrywały się w łazienkach – wyjaśnia. Samorząd uczniowski zgodził się na takie rozwiązanie.